Do I Like Photo przyzwyczailiśmy się, a ich produkcje wydają się być nieodzowną częścia rajdów organizowanych przez Team 360 Stopni. "Zaraziliśmy się" nimi od pierwszego razu, a było to w Jeleniej Górze lat temu mało-wiele. Michał Kluszczyński i Tymoteusz Pieszka po raz kolejny wspomagają nas swoim spojrzeniem na rajdy i znów ich osobista perspektywa tworzy niesamowitą impresję.
Silni, zwarci, gotowi... Czekamy na śnieg. A wraz z nami cykl - nie tak rozbudowany, jak jego rowerowy odpowiednik, ale nie mniej pasjonujący. Na razie największe emocje, związane z Pucharem Warszawy i Mazowsza w Narciarskim Biegu na Orientację, towarzyszą przeglądaniu długoterminowych prognoz pogody. Spadnie, czy nie spadnie?
Optymalny sposób szlifowania formy; bieganko - a potem bania. I tak w kółko. Te swoiście pojmowane mikrocykle były podstawą selekcji wedle zasłużonej szkoły radzieckiej - kto dawał radę na kolejnych treningach, nadawał się do sportu. Kto nie - mógł właściwie pozostać przy jednym tylko z elementów tegoż mikrocyklu, ćwiczonym już na własną rękę w wydaniu amatorskim.
Pewnie już wszyscy przeczytali w internetach, ale gdyby komuś przypadkiem umknęło, to sygnalizujemy historię niesamowitą. Podczas niedawnych MŚ AR w Ekwadorze do szwedzkiej ekipy Peak Performance przyplątał się piesek. Niby normalna sprawa - wysępił kawałek mięsa na przepaku, podreptał za nimi dalej. Tyle, że tego dreptania miał jeszcze dobre kilka dni, włączając etapy kajakowe.
"I niee ma ciszy na Łazienkowskieeej..!!" - zwykł zawodzić falsetem coraz bardziej były spiker Legii Warszawa, kiedy nawet kibicom nie chciało się pokrzykiwać. Spiker się zmienia, kibice mają swoje zmartwienia, w rowerowej orientacji zaś przestoju nie ma choćby na dobę.
Jedna z ostatnich okazji, żeby sobie w ciszy, przerywanej własnym lub partnera z teamu posapywaniem, przemyśleć sprawy... Funex Orient'2014 już w ten weekend w Beskidach, u podnóża Babiej Góry.
Wiele można powiedzieć o tegorocznym zakończeniu sezonu rowerowego (na orientację) na Mazowszu, ale z całą pewnością nie to, że nie był huczny. I spektakularny, jakkolwiek to rozumieć.
W sobotę było bardziej przygodowo, w niedzielę - jak to w niedzielę, prawie każdy wrócił do domu z torbami pełnymi rękoma prezentów.
Ładna pogoda w niedzielę skłaniała do rozmaitych aktywności - można było sobie pojeździć, poskakać - ale i pobiegać. DInO Ekspres odbyło się już po raz szósty i wygląda na to, że nie ostatni, bo uczetsnicy stawili się dość licznie. I to mimo życzliwych ostrzeżeń orgów, że będzie mokro i lepiej zabrać kalosze.
Jak się człowiek uprze, to żadna miarą się go nie zrazi. Tak pięknie można spędzić czas wieczorem - a ci się napalą na bieganie po ciemku w błocie i w żaden sposób nie uda się tego wybić z głowy. No, trudno.